Kręte ścieżki farmaceutyki

Kręte ścieżki farmaceutyki

Indyjskie nauki medycyny Sidha, Ajurweda i Unani, medycyna starożytnych Chin i medycyna tybetańska, a także nasza rodzima wiedza zielarska oraz wiele innych rdzennych tradycji leczniczych przez stulecia radziły sobie z szeregiem dolegliwości większych i mniejszych.

Lekarze – tak jak i dziś – zawsze oczywiście byli różni, a więc i w tamtych czasach konowałów nie brakło. Fakt ten – tak jak dziś – prowadził wielokrotnie do zawalenia procesu leczniczego, na co dodatkowo składał się opór sceptycznych społeczeństw, personalne wzajemne przepychanki różnego rodzaju wynalazców, słaba lub żadna znajomość anatomii i wszędobylski strach przed śmiercią.

Ciemniejsza strona wizerunku tych praktyk – tradycyjnych nauk medycznych – posłużyła późniejszym producentom farmaceutycznym, którzy swój dorobek zawdzięczają m.in. eksperymentom w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, jako antyreklama konkurencyjnej jeszcze wtedy dziedziny wiedzy.

W moim artykule na pewno haniebnie pominę wiele ważnych odkryć farmaceutycznych, ale jest to powszechnie dostępny przedmiot historii farmacji, a tutaj mowa będzie o różnych jej bocznych ścieżkach.

Z kolei – z powodu mojej niedostatecznej wiedzy w tej fascynującej dziedzinie – znowu pominę wiele interesujących przestępczych epizodów z historii farmacji… ale to już temat dla większej klasy ekspertów!

I na pewno mój kontrowersyjny wywód wywoła u jednych uśmiech pobłażliwości nad tymi spiskowymi teoriami a u innych reakcję gniewu, ale również może i trochę refleksji nad kierunkiem w którym toczy się ta historia…

Pradzieje i szlachetne cele

Pierwsze spotkanie Naukowego Towarzystwa Królewskiego odbyło się 28 listopada 1660 roku po wykładzie sir Christophera Wrena w Gresham College w Londynie. The Royal Society of London for Improving Natural Knowledge powstaje pod patronatem króla brytyjskiego Karola II i staje się początkiem euforycznego pochodu nauk i pseudonauk przeplatających się ze sobą w coraz to szybszym ruchu ludzkości po równi pochyłej…

Chociaż motto Towarzystwa Królewskiego oznacza „nie wierz nikomu na słowo” – „Nullius in verba”, co miało nieść ideę przeciwstawienia się dominacji władzy, to jednak właśnie wbrew niemu żyjemy dziś w świecie całego zestawu niepodważalnych dogmatów, które stanowią elementy programu edukacyjnego w szkołach.

» Krytyka zachodniego szkolnictwa…

Nauka u władzy! Dzieci nie uczą się badać natury, słuchać organizmów i eksplorować swoje możliwości – to tematyka przeznaczona na wąskie programy ze specjalnych funduszy. Najważniejszym jest przekazanie przyszłym trybikom maszyny społecznej dotychczasowego dorobku naukowego i wdrożenie mitu niepodważalności nauki… o jakże znajomo brzmi! Prawda, że pracuje? 😀

W taki sam sposób wszyscy wierzymy, że od uczestnictwa w zbiorowym funduszu zdrowia zależy nasze zdrowe życie. Tak więc dzieci rodzą się w szpitalach, już pierwszego i trzeciego dnia życia dawkuje im się chemiczne preparaty zgodnie z programem, a zamiast produktów żywieniowych dostępnych w naturze proponuje się maluchom syntetyczne mieszanki mleczne…

Rozwój nauk przyrodniczych przyczynił się do powstania farmacji naukowej i rozkwitu farmacji praktycznej. Pierwsze katedry farmacji pojawiły się jeszcze przed powstaniem Towarzystwa Królewskiego: Padwa 1545, Montpellier 1601, Paryż – College de Pharmacie 1777. W roku 1865 w Brunszwiku obradowała I Międzynarodowa Konferencja Farmaceutyczna, a 1912 roku powołano na kongresie w Hadze Międzynarodową Federację Farmaceutyczną.

W Polsce nauczanie farmacji podniesione zostało do rangi akademickiej w 1783 roku, gdy na Uniwersytecie Jagiellońskim utworzono Katedrę Farmacji i Materii Medycznej, której pierwszym profesorem został aptekarz Jan Szaster, właściciel krakowskiej apteki Pod Słońcem.

Wiedza zielarska do lamusa

Na początku XX wieku – jak się twierdzi obecnie Katedra Farmacji w Polsce – dokonał się olbrzymi przewrót w terapii chorób zakaźnych. Rozszerzono zakres sfery poszukiwania leków, zsyntetyzowano tysiące nowych leków, zajęto się także kontrolą ich produkcji i działań niepożądanych.

Pierwsze manufaktury farmaceutyczne zaczęły pojawiać się, gdy podniesiono kwestię rozliczeń za koszty medykamentów na linii lekarz-pacjent. Wtedy jeszcze lecznictwo nie było aż tak powszechnie skażone żądzą zysku.

Ignorując dla potrzeb współczesnej nauki starożytną i średniowieczną rdzenną wiedzę zielarską twierdzi się, że odkrycia wynikłe z badań stosowanych zawartości chemicznej roślin rozpoczęły się od izolacji morfiny w latach 1803-1805.

Pod koniec 1880 roku niemieccy producenci barwników udoskonalili oczyszczanie poszczególnych związków organicznych ze smoły i innych źródeł mineralnych, a także ustanowili podstawowe metody syntezy organicznej substancji chemicznych. Rozwój syntetycznych metod chemicznych pozwolił naukowcom na systematyczne zmienianie struktury substancji chemicznych, a wzrost w powstającej nauce farmakologii rozszerzył ich zdolność do oceny biologicznych skutków tych zmian strukturalnych.

Wiedza o substancjach leczniczych zawartych w zasobach przyrody powoli zastępowana była nauką o metodach syntetyzowania coraz to nowych substancji o nieznanych wcześniej właściwościach, tworzeniu kolejnych konkurujących ze sobą patentów farmaceutycznych, które pozwalały regulować ludzkie organizmy w dowolny sposób. Ludzkość zachwycona nowymi możliwościami wchodziła bezkrytycznie w ten nowy obszar eksperymentów nie przewidując straszliwych dla zdrowia konsekwencji.

» Żywność chemiczna w budowaniu szczęścia

Inspirująca historia amfetamin

Jednym z najciekawszych przykładów rozwoju farmaceutycznego postępu i towarzyszącej mu euforii była historia, która rozpoczęła się od wyizolowania fenyloizopropyloaminy w 1887 roku w Stanach Zjednoczonych. Swą oszałamiającą karierę substancja ta rozpoczęła dopiero dwadzieścia lat później kiedy to dwaj doktorzy, Baker i Dale zaliczyli ją do lekarstw pobudzających współczulny układ nerwowy.

Po zakończeniu I wojny światowej pewien amerykański farmakolog, Gordon Alles zsyntetyzował amfetaminę i przetestował ją u pacjentów z astmą. Specyfik okazał się mieć nie tylko działanie przeciwastmatyczne, ale także wywoływał uczucie radości i kołatania serca. Amfetamina została ostatecznie wprowadzona w leczeniu narkolepsji, parkinsonizmu, depresji.

W roku 1937 w nazistowskich Niemczech pod nazwą pervitin zaczęto produkować metamfetaminę. W tamtym czasie wzbudziła ona wiele zainteresowania gdyż właśnie było zapotrzebowanie na środek, który podnosi na wiele godzin aktywność bojową, zwiększa męstwo, likwiduje ból i zmęczenie. Dowództwo Wehrmachtu i Luftwaffe zamówiło więc łącznie w okresie II wojny światowej ponad 200 mln tabletek pervitinu. Metamfetamina stosowana była podczas II wojny światowej także przez żołnierzy brytyjskich i japońskich,  m.in. polskich lotników uczestniczących w bitwie o Anglię. Pod jej działaniem wykonywali oni nawet dwa loty dziennie.

Zakończenie wojny nie zatrzymało produkcji amfetamin. W tamtym czasie obsesja ta zebrała największe żniwo w Japonii, gdzie do połowy lat pięćdziesiątych ponad 2 mln ludzi zażywało regularnie środki z tej grupy, a około pół mln było od nich uzależnionych. W Polsce i w Związku Radzieckim środki te również były po wojnie legalne, a ich użycie kwitło do późnych lat siedemdziesiątych wśród studentów, robotników fabrycznych i inteligencji, co doskonale przekładało się na realizację ówczesnych idei przekraczania norm produkcyjnych i bohaterskich czynów antykomunistycznych.

Amerykanie oczywiście byli mistrzami reklamy tej grupy specyfików. Do połowy lat pięćdziesiątych amfetamina była idealnym lekarstwem na wiele dolegliwości. Wprowadzono kolejne nazwy handlowe: metedryna, benzedryna i dexamyl, które przepisywano jako pigułki na zrzucenie wagi, objawy depresji, nieśmiałości, stresu, zmęczenia i… katar. Można było więc bez obaw przejadać się i pracować bez ograniczeń.

» Piszą o tym ciekawie: Kiedy amfetaminy były hitem dnia

Smith, Kline and French, brytyjska korporacja farmaceutyczna wprowadziła w 1933 benzedrynowy sztyft do nosa intensywnie targetowany głównie na dzieci i żołnierzy. W 1950 Smith, Kline and French opatentowała dexamyl. Kapsułka zawierał dekstroamfetaminę, która miała dodawać energii do pracy i amobarbital, zapewniający przyjemną relaksację. Reklama zapewniała, że środek zapewnia poprawę nastroju, niweluje depresję, zwiększa komunikatywność – czego chcieć więcej. Bennies – jak w Ameryce zwano bezedrynę po II wojnie światowej – stosowali w nadmiarze związani z beat generation artyści.

Wkrótce jednak produkcja amfetamin zeszła do podziemia. Oczywiście rosnące w siłę koncerny farmaceutyczne nie mogły tak po prostu zrezygnować z niewyczerpanego obiecującego interesu i w 1996 na rynek wszedł Adderall, który miał zawierać „dobre amfetaminy”. Do dziś uważa się, że substancja ta leczy ADHD u dzieci, co przekłada się na zbyt tej produkcji dla 3,5 mln małych pacjentów. W ciągu trzech dekad sprzedaż Adderallu wzrosła trzykrotnie i obecnie ponad 10 korporacji farmaceutycznych oferuje jego zamienniki. Wartość globalnego rynku tej produkcji wynosi około 13 mld dolarów.

» Opium: inna interesująca opowieść farmaceutyczna… i jej kulisy

Działanie i… niedziałanie farmaceutyków

Jeszcze dwieście lat temu tradycyjna medycyna zajmowała dominującą pozycję w większości krajów, ale na początku XX wieku zachodni technokratyczny model edukacji zaczął dominować.

Do końca zeszłego stulecia jednym z głównych zadań farmacji było faktyczne leczenie ludzi – często poprzez izolowanie substancji leczniczych z zasobów występujących naturalnie w środowisku.

Medyczni geniusze – których biografie można tu i ówdzie przeczytać – osobiście wybierali się do swych chorych pacjentów i dokonawszy uprzednio procedur lekarskich aplikowali jako remedium na dolegliwości samodzielnie przyrządzone preparaty lecznicze.

Obecnie farmacja koncentruje się głównie na ponownym preparowaniu wciąż tych samych – uzyskiwanych teraz syntetycznie – substancji pod nowymi nazwami dla pożytku kolejnych zainteresowanych korporacji. Pomimo, że działa tu prawo wprowadzania leków generycznych, a działanie oryginalnych substancji jest już znane, zleca się kolejne badania tylko po to, by można było zarejestrować substancję pod nową nazwą. Tego bowiem wymagają regulacje ustalone obecnie wobec zwiększonej podaży nowoczesnych „leków”. Taki proceder w naszym świecie jest ogólnie przyjętym prawem: ustanowiono, że tak należy robić, by uregulować dostęp do potencjalnego pacjenta.

I we współczesnym świecie powszechne jest tego rodzaju mydlenie oczu, a my nie nazywamy tego kłamstwem, ale prawami rynku i farmaceutycznymi badaniami…

Temat deficytów, błędów i oszustw związanych z badaniami dla potrzeb farmacji świetnie opisuje Ben Goldacre w książce „Bad Pharma: How Drug Companies Mislead Doctors and Harm Patients” opublikowanej w 2012 roku.

Tymczasem ze względu na presję interesów biznesowych w farmakologii i ogólny impas medycyny po niepowodzeniu antybiotykoterapii powstaje nowe zagrożenie dla moralności publicznej i zdrowia pacjentów: medycyna placebo.

Powstaje bowiem zapotrzebowanie, by uczynić ich jak najbardziej podatnymi na sugestię.

I bez względu na to, jak dziwnie może to zabrzmieć:

jeśli nie ograniczyć teraz reklamy nowoczesnej chemii farmakologicznej jako aktu masowej sugestii w celu uzyskania efektu placebo, w przyszłości społeczeństwo zostanie w oczywisty sposób podzielone na ludzi pierwszej i drugiej kategorii – na tych, którzy sugerują rzekome działanie specyfików oraz tych, którzy z pokolenia na pokolenie za pomocą edukacji uczą się wierzyć w cuda.

Ale imienia cudotwórcy nie można nazwać głośno: nie można głośno przyznać, że rzecz stoi na masowej sugestii.

Problem z mistycznymi szarlatanami, którzy okradają łatwowiernych obywateli, jest tylko maleńkim odzwierciedleniem trwającej masowej sugestii efektu placebo – opartego na badaniach naukowych – poprzez wyraźną reklamę w mediach.

Reklama leków jest nie tylko elementem działalności gospodarczej, ale także sugestią, psychologicznym placebo inspirującym u pacjenta nadzieję na cudowne właściwości tych „leków”.

Oficjalnie termin „medycyna placebo” nie jest używany, co nie oznacza, że ten rodzaj medycyny nie jest niezależnym kierunkiem w dyscyplinach psychologicznych i farmakologicznych. W nauce stosuje się termin efekt placebo, który sugeruje możliwość bezpośredniego oszustwa pacjenta. Praktyki promowania placebo zostały wykryte po II wojnie światowej i co jakiś czas są krytykowane, jednak prawa ekonomii są silniejsze…

Termin efekt placebo odnosi się do wywołania pożądanego działania za pomocą czynnika wiary. Stopień manifestacji efektu placebo zależy od podatności pacjenta na sugestię i zewnętrznych okoliczności leczenia.  Ważna może być całkowita złożoność uzyskania tego „leku”, jego cena, smak, opakowanie, autorytet lekarza i kliniki.

Gdyby ten psychologiczny wpływ nie był istotnym elementem potencjalnie leczniczym, nie byłoby potrzeby ciągłej aktualizacji asortymentu. Dzięki prezentowaniu coraz to kolejnych nowości rynek ten przyciąga ponownie klientów, którzy stracili wiarę w cudowny efekt reklamowanych właściwości poprzednich analogów. Gdyby było inaczej, użytkownicy z problemami zdrowotnymi byliby przywiązani do starych sprawdzonych metod terapii farmakologicznej, jak to się dzieje od tysiącleci w przypadku zastosowania w lecznictwie składników organicznych.

Praca nad zapotrzebowaniem

Całkowicie nowa era w karierze dziedziny farmacji rozpoczęła się, gdy producenci zaczęli rozumieć, że jeśli nie zbudować zapotrzebowania na kolejne specyfiki, dochody nie będą rosły.

Do tej pory główną motywacją lekarza – prócz korzyści wyleczenia pacjenta – było uzupełnienie jego własnej wiedzy o możliwościach leczniczych i o naturze życia. Wszelkie inne ideały związane z własnym interesem wykorzystania pacjenta jako źródła dochodu były dla uzdrowiciela w oczywisty sposób nieetyczne i nienaturalne. Idea pozyskania korzyści materialnych z leczenia pojawiła się w wyniku nowoczesnej edukacji opartej na kulcie kasty handlowej.

W tamtych czasach mieliśmy akurat rewolucję seksualną i gdy cała ta plejada hippi szczęśliwych nowo odkrytą wolnością zaczęła chorować z przedawkowania przeróżnych substancji oraz zwyczajnie ze starości – farmacja wykreowała zespół nabytego upośledzenia odporności, czyli AIDS (acquired immunodeficiency syndrome), a fakt że akurat występował w tym czasie wysoki poziom wymiany wydzielin organizmów pomiędzy jednostkami tylko sprzyjał rozpropagowaniu tej nowej jednostki chorobowej.

W tym mniej więcej czasie rozwinięta już farmacja zaczęła pomaleńku panoszyć się dostrzegając coraz to więcej możliwości ekonomicznych. Pojawiło się wówczas zjawisko medykalizacji pewnych zachowań uważanych dotychczas za „mieszczące się w ramach szerokich norm społecznych”.

Rzecz wówczas dotyczyła głównie możliwości stworzenia szerokiego rynku dla farmacji dzięki stworzeniu dziedziny psychiatrii medycznej. W ciągu kolejnych lat definiowano więc kolejne „jednostki chorobowe”.

» Szerokie dywagacje na temat orientacji psychologów w psychologii

Obecnie najpowszechniej znaną kontrowersją jest na tym polu istnienie dziecięcego zespołu ADHD, gdzie normalną aktywność dziecięcą uważa się za konieczność leczniczą. Tym samym normalne zdrowe, aktywne dziecko staje się klientem chemii farmaceutycznej i – dzięki temu – dalszym wdzięcznym pacjentem farmacji w ciągu późniejszego życia.

Termin „disease mongering” tłumaczony na polski jako „podżeganie chorobowe” lub „fabrykowanie chorób” stworzyła pisarka Lynn Payer w swojej książce „Disease-Mongers: How Doctors, Drug Companies, and Insurers Are Making You Feel Sick” wydanej w 1992 roku. Autorka określiła podżeganie chorobowe jako „próbę przekonania zasadniczo zdrowych ludzi, że są chorzy, oraz lekko chorych – że są ciężko chorzy”. Tym samym zmieści się nam w tym patologicznym, lecz wysoce opłacalnym zjawisku nasza trwająca od dwóch lat „pandemia”.

» Covid-19: po prostu już przestańcie, proszę

Kolejnymi skutkami idei fabrykowania chorób jest umieszczanie procesu kontrolowania ciąży i porodu w szpitalu, zdiagnozowanie naturalnego etapu życia, którym jest starość jako jednostkę chorobową, proces szczepień profilaktycznych i nadmiernego kontrolowania etapów rozwoju dziecięcego i w końcu tak eteryczna sprawa jak śmierć również została przeciągnięta przez procedurę diagnozy szpitalnej odbierając delikwentowi i jego bliskim możliwości godnego pożegnania się.

Wykreowano także jako jednostki chorobowe takie zjawiska, jak łysienie, osteoporoza, impotencja, kobieca oziębłość, zaburzenie afektywne-dwubiegunowe, zespół niespokojnych nóg, zespół jelita drażliwego, oraz szereg różnego rodzaju fobii i jeden z najnowszych obecnie wynalazków – syndrom ryzyka psychozy. Również zwykłą dziecięcą niechęć wkraczania na nowe obszary nauki definiuje się jako dysgrafię, dysleksję, dyskalkulię i tak dalej.

» O kreowaniu zapotrzebowania na psychiatrię

Często tego rodzaju diagnostyka uniemożliwia rzeczywiste znalezienie źródła problemu i pracę z nim. Po prostu „dolegliwość” jest „leczona” przy pomocy farmacji, a więc mamy znowu klienta na nasze produkty do końca jego życia.

W ciągu ostatnich trzech dekad zeszłego wieku powstawał „Diagnostyczny i Statystyczny Podręcznik Zaburzeń Umysłowych” (DSM), którego każde kolejne wydanie zawierało coraz to nowe jednostki i było coraz droższe. Publikacja stanowi swoistą psychiatryczną Biblię, co jest zaskakujące, jeśli uwzględnimy, że definicje zawarte w niej nie są poparte żadnymi badaniami. Jedyną przyczyną, dla której ten podręcznik wciąż powstaje jest sukcesywny marketing firm farmaceutycznych. DSM jest obecnie bowiem jednym z głównych źródeł przychodu dla American Psychiatric Association (APA) – dość spory procent budżetu APA pochodzi z firm farmaceutycznych. Niemal wszyscy redaktorzy publikacji DSM są określani jako „kluczowi liderzy opinii” – wliczając wszystkich ekspertów tej publikacji pracujących nad zaburzeniami nastroju i schizofrenią – i posiadają powiązania finansowe z firmami farmaceutycznymi. Na temat problemu spotkania psychiatrii z farmacją pisze Marcia Angell.

» Pigułka moralności – idea przyszłości: nowe pole dla farmacji

Zabawa w boga

Większość z nas zdaje sobie sprawę ze szkodliwości różnego rodzaju współczesnych tzw. „używek”… Szkodliwość większości z nich jest znacznie mniejsza od szkodliwego działania większości aptecznych …mycynów, …domidów, …zepanów, …iksów i innych farmacudów mających na celu przesunąć aktywność organizmu nieco w górę, w dół w prawo lub w lewo, jak meble w mieszkaniu, gdyż od około 200 lat nauka utrzymuje że na tym polega medycyna.

Lekarz powinien – zgodnie z zasadą nieszkodzenia – zalecić „początkującemu pacjentowi” odpowiednie zachowania sprzyjające zachowaniu zdrowia. Nie sprzyja temu nieustanna medykalizacja procesów życiowych wywoływana przez względy ekonomiczne i działalność producentów farmacji, którym po prostu zdrowie pacjenta nie jest po drodze. Lekarz więc zapisuje kolejne środki zewnętrznej regulacji czynności organizmu.

Głównymi klientami specyfików o podanych powyżej nazwach są pacjenci sercowo-naczyniowi i tu farmaceutyka ma szerokie pole do popisu: nadciśnienie tętnicze, miażdżycy, niewydolność serca, choroba wieńcowa, udary serca i mózgu, choroby nerek i choroby tętnic obwodowych. Wszak 200 lat wcześniej zostaliśmy nauczeni, że dzięki osiągnięciom nauki możemy do woli bezkarnie eksplorować nasze ciała, żreć, pić i tępieć przed ekranami telewizorów, a farmacja wszystko to nam z powrotem przecież ureguluje.

» Rozumienie siebie źródłem zdrowia

Ale wkrótce dowiadujemy się, że to tak nie działa. Pomimo, że wiele się mówi publicznie o zdrowym trybie życie, wydaje się że jest to trochę takie zgodne z modą gadanie do ściany – dobry lekarz, dobra prasa, dobry producent powinien o tym wspomnieć – i faktyczne wprowadzenie zdrowego życia, a więc m.in. zaniechanie wszechstronnie nadmiernego stosowania chemii jest takim tematem tabu, troszeczkę tak, jak istnienie śmierci. Wszyscy wiedzą, ale odkładają to na potem.

Właśnie jem cukierka i robię to dlatego, że – w przeciwieństwie do preparatów z apteki – wydaje się być smaczny. Dlaczego emeryci o dochodach poniżej średniej krajowej dają się przekonać, że tego rodzaju cukierki są im niezbędne do przeżycia? Skuteczne budowanie społeczeństwa strachu i tabu śmierci.

» Życie od korzenia: jak dbać o odporność bez apteki

Należy zauważyć, że koncepcja tradycyjnej medycyny jest uznaniem oryginalności i spójności transferu wiedzy w całej historii ludzkości. Progresywność terapii chemicznej jest zbyt wątpliwa z punktu widzenia racjonalności stosowania substancji nieorganicznych. Jest to nienaturalne z ewolucyjnego punktu widzenia. Szczególnie dotyczy to masowego stosowania chemikaliów z ogromną listą skutków ubocznych.

Artykuły powiązane