O tym jak batiuszka się z ogrodnikami zbratał

O tym jak batiuszka się z ogrodnikami zbratał

Batia Stefan jest proboszczem kilku parafii.

Główna świątynia znajduje się we wsi z radą wiejską i oficerem policji okręgowej, przy drodze prowadzącej do powiatu. Pomniejsze cerkwie i kaplice są w małych wioskach, w których żyją byli kołchoźnicy i górnicy.

Nie ma kołchozów, kopalnie zostały zamknięte, a ostatnia wojna przeszła przez te wioski i farmy zostawiając śmiertelne żniwo. Pozostali tylko starzy ludzie. Młodzi ludzie rozproszyli się po miastach i nie potrafią już odróżnić kurczaka od koguta. Zobaczy, zrobi zdjęcie na smartfonie – i w wyszukiwarce pyta: Czy to kogut czy kurczak?

Batiuszka Stefan mieszkał we wsi, kury, kaczki i gęsi nie były dla niego egzotyczne. Potrafił nawet odróżnić owies od pszenicy i wiedział, czym są uprawy wiosenne i ozime.

Ale ogrodowe zamiłowania i pasje parafian były dla niego przygnębiające, ponieważ te namiętności miały bezpośredni wpływ na dochody świątynne.

I jak nie ulec pokusie i nie popaść w smutny stan, skoro zaplanowane na lato naprawy, malowanie i bielenie budynków parafialnych i samego kościoła wymagały pieniędzy?

Śnieg stopnieje, szpaki przybędą, nadejdą dni Wielkiego Postu, trzeba przygotować się na Jasne Zmartwychwstanie.

W świadomości parafian tkwi hasło dla całej wioski – „Posadź ziemniaki na Wielkanoc!”

Tak więc ojciec Stefan niemal samotnie oddaje nakazane ukłony podczas nabożeństwa wielkopostnego i wygląda przez okno z ołtarza. Wszystkie chusteczki i czapki mieszkańców wioski nie są na modlitwie pokutnej Efraima Syryjczyka, ale w ogrodach, w pozycji pochylonej do ziemi.

Świątynia oczywiście zostanie udekorowana na Wielkanoc, tak jak powinno być i parafianie będą na nabożeństwie. Ale jak tylko „Czerwone Wzgórze” się skończy (jak ludzie nazywają dni Radonitsa) – znowu będzie pusto w cerkwi.

Wszystko jest odchwaszczone u ludzi w ogrodach. Do Trójcy trwać będzie kolejna coroczna bitwa ze stonką Colorado, a niedługo potem rozpocznie się zbiór owoców i warzyw.

Batia Stefan starał się zrozumieć swoich parafian, zmienił nawet znane powiedzenie – „Jak latem toniesz w ogrodzie, tak pękasz zimą”, ale nadal było smutno w kościele, który był prawie pusty w dni nabożeństw…

Ojciec Stefan postanowił poprosić o radę u spowiednika. Dlatego latem udał się do kogoś, kto nie tylko znał wszystkie problemy księży, ale także regularnie słuchał grzechów z ich strony i odmawiał nad nimi modlitwę.

„Spowiednik służy także we wsi i prawdopodobnie da dobrą radę” pomyślał ojciec Stefan, wskakując do wysłużonego samochodu i bujając się po wybojach wiejskich dróg.

Jedna rzecz go jednak zawstydziła. Koneser dusz kapłanów jest nadal zaangażowany w sprawy duchowe, ale i on ma swoje ogrodowe sprawy. Aby uciec od tego zakłopotania, ojciec Stefan postanowił myśleć praktycznie i zgodnie ze wszystkimi kanonami i regułami prawosławnymi: żniwo daje Pan, a aby spichlerze domu były wypełnione i wystarczające na całą zimę, trzeba częściej zwracać się do Boga.

W pustej świątyni, która przetrwała półtora wieku panował chłód. Przed centralną ikoną na jednym ze świeczników trochę mrugała świeca, a każdy krok ojca Stefana odbijał się echem pod kopulastym sklepieniem.

„To dziwne” – pomyślał ksiądz – „gdzie poszedł spowiednik? Zwykle przychodzisz, a on jest w świątyni”.

Jedna mucha brzęczała i uderzała o szybę okna, ona też najwyraźniej znudzona samotnością. Kapłan wspiął się na chór, otworzył Psałterz na chybił trafił i zaczął go cicho czytać.

„Nawiedziłem ziemię i wypiłem ją, pomnożyłem, aby ją wzbogacić. Przygotował dla nich jedzenie, tak jak gotuje się taco. Wypij lejce, pomnażaj jego życie, w jego kroplach będzie się radował promiennie. Pobłogosław koronę lata Twojej dobroci, a Twoje pola wypełnią się tuka”  (Psalm 64:10)

Zdał sobie sprawę, że czyta Psalm 64, rekomendowany dla obfitego żniwa.

Batia Stefan chrząknął i odepchnął dumną myśl – „Opatrznościowo” – i postanowił udać się do domu spowiednika. Na szczęście jego dom znajdował się niedaleko. Było już popołudnie…

Za przedsionkiem, na ławce, w cieniu, oparty na kiju, drzemił stróż w kapeluszu z czasów niezapomnianego dziadka Shchukara.

Usłyszał jednak kroki księdza Stefana, położył brodę na swojej maczudze, uważnie zbadał batiuszkę wzrokiem i powiedział twierdząco:

„Szukasz naszego księdza? Jest w domu, w ogrodzie. Kopie ziemniaki” – a wracając do pierwotnego stanu, mruknął pod nosem – „Nie dają odpocząć naszemu słudze nawet w jego własnej chacie”.

Szczepan przyjął to narzekanie przychylnie, ale mimo to wiadomość, że spowiednik zajmował się ziemniakami, rezonowała z jego głównym problemem, z którym przyszedł do niego.

„Jakże nie zapomnieć o Bogu i modlitwie w ogrodzie?” – sformułował swój problem w takim pytaniu.  

Posiadłość spowiednika od frontu była ogrodzona solidnym drewnianym płotem z dużą żelazną bramą, z gzymsem pośrodku, a po bokach tylko rzadka palisada była rozciągnięta do pobliskiej belki, przez którą kurczaki mistrza wraz z kogutem wspinały się bez żadnych problemów. To one poznały ojca Stefana. Pies leżący w budce nie zwracał zbytniej uwagi na księdza, chociaż przedstawiał swoje „woof” obowiązkowe na służbie.

Ksiądz wszedł na wysoką werandę i zapukał do drzwi ze słowami – „Przez modlitwy naszego spowiednika, Panie, Jezu Chryste, nasz Boże, zmiłuj się nad nami” –  ale nie czekał na odpowiedź –  „Amen”. – Wahał się wejść do domu bez zaproszenia i przypomniał sobie słowa stróża, że gospodarz – „kopie ziemniaki w ogrodzie”.

Zaraz za stodołą i kurnikiem rosło kilka jabłoni i wiśni, z których dość duży ogród warzywny schodził do belki, zaczynając od grządek z koperkiem, cebulą i inną roślinnością nieznaną ojcu Stefanowi.

Widząc pole ziemniaków z licznymi rzędami już wykopanych ziemniaków, otoczone po bokach dwoma paskami kukurydzy, ksiądz mimowolnie przypomniał sobie hollywoodzkie filmy z plantatorami i czarnymi niewolnikami.

A jak nie pamiętać, kiedy takie hektarowe pole z rzędami już zebranych ziemniaków jest przed twoimi oczami? Ile pracy potrzeba, aby wytrzymać? Wypełnić chwasty, zniszczyć szkodniki , a następnie jeszcze wykopki.

„Hmm” – pomyślał ojciec Stefan – „ten wyczyn nie jest dla mnie”.

Ksiądz widział spowiednika wraz z matką i dwoma pomocnikami już na samym końcu plantacji ogrodowej, gdzie było zejście do małej rzeczki porośniętej pnączami i rzadkimi trzcinami.

Ojciec Wasilij, tak nazywał się proboszcz parafii i koneser wszystkich dusz kapłańskich swojego rodzinnego dekanatu, opierając dłoń o stary kapelusz, który żył swoim życiem, patrzył z daleka, kogóż to Bóg mu posłał, aby dokończyć zbiory ziemniaków.

Wygląd spowiednika był, można powiedzieć, imponujący: cienka, wyblakła sutanna z dużą ilością naszywek, wsunięta w spodnie, które z kolei kończyły się butami z wysokimi nogawkami. Siwa broda ojca Wasylja, która niedawno stała się bardzo cienka, powiewała dwoma skrzydłami leżącymi na zwykłych rosyjskich ramionach.

Po zbadaniu badawczym wzrokiem schodzącego w dół kapłana spowiednik, zanim go przywitał, zwrócił się do pomagających mu kobiet i głośno zawołał:

„Powiedziałem ci, Ewo, że Pan ześle nam pomocnika – aby dostarczyć worki ziemniaków do piwnicy!”

Matuszka i jej asystenci, uśmiechając się radośnie, przeżegnali się i spojrzeli z prawdziwą szczerą miłością na księdza, który się zbliżył.

A jak się nie uśmiechać? Jak się nie cieszyć? Bogate zbiory ziemniaków zakończyły się sukcesem. Dwa tuziny worków bohatersko ustawiły się w kolejce, czekając na transport do pojemników.

Nie można odmówić spowiednikowi, a sam Bóg nakazał mu pomagać pracującym, więc batia Stefan pokornie zareagował na tą nieoczekiwaną powinność. Po niej jego plecy dawały o sobie znać przez trzy dni.

Po wysłaniu żniw do klatki piwnicznej spowiednik zaprosił gościa na obiad. Przy posiłku porozmawiali o batiuszkowym problemie.

Spowiednik wysłuchał lamentów księdza o duchowym lenistwie parafian, pokiwał głową w zgodzie, z życzliwymi wtrąceniami, a w okolicy trzeciego dania obiadowego, czyli między pieczoną kaczką a kompotem, powiedział:

„Ojcze Stefanie, czy masz wolną ziemię na terenie parafii, za portiernią?”

„Tak” – zdziwił się ksiądz.

„Posadzisz tam swój ogród, tylko sam, bez asystentów”.

„Po co?” – ojciec Stefan nie rozumiał.

„Skonstruuj grządki na pomidory, ogórki.  Nie zapomnij o rzodkiewkach z marchewką. Ogród jest sprawą duchową”.

***

21 września, tuż między drugim dniem Rożdestva Bogoradicy – którą obchodzi się dnia 21 września a wstawiennictwem, o. Stefan zaczął wypełniać rekomendację spowiednika.

Przyszły ogród był niewielki, więc ksiądz postanowił, że wykopie ziemię szybko i bez specjalnych problemów.

Ale ziemia pokryta grubą warstwą trawiastej murawy nie poddała się łatwo łopatce parafialnej. Batia był nawet zdenerwowany, że tak pozornie prosta sprawa wymaga tyle pracy i wysiłku.

Sąsiad przyszedł na ratunek w jego przygnębiającej frustracji przynosząc grabie i wręczywszy je księdzu, zabrał mu łopatę, mówiąc:

„Najpierw grabij, a potem będziesz kopać”.

Ksiądz oczywiście pamiętał instrukcję spowiednika o samodzielnej pracy bez asystentów, ale jakoś o tym zapomniał w tej chwili.

Podczas grabienia wieloletniej warstwy trawy sąsiad siedząc na schodach domu parafialnegovnaostrzył łopatę kościoła prętem.

Proces kopania przebiegał znacznie szybciej, ale i tak te dwa niepełne akry zajęły ojcu Stefanowi cały wieczór.

Na tych dwóch niekompletnych akrach ojciec Stefan spędził cały wieczór.

Kiedy działka, jak sąsiad określił wielkość kościelnego ogrodu została rozkopana, ksiądz siedząc obok swojego nieproszonego asystenta, z wewnętrzną dumą określił akcję jako wzbogacenie dziewiczych ziem, a przynajmniej jako przekształcenie nieużytków w żyzną plantację.

„Chodźmy” – powiedział sąsiad zwracając się do ojca Stefana.

„Dokąd?” – ksiądz nie zrozumiał.

„Do mnie za taczką”.

„Jaką taczką?” – zapytał zaskoczony.

„Och, młodzi ludzie…” – sąsiad wstał ze schodów. – „Potrzebna jest taczka: obornik musi zostać wprowadzony i zmieszany z ziemią. Tutaj, od pięćdziesiątego roku, nikt niczego nie zasadził, ziemia była zubożała”.

Pół godziny później razem przetoczyli taczkę do Baby Natalii, ponieważ w pobliżu nie było innych właścicieli zwierząt muczących i dających mleko. Babcia Natalii miała aż dwie krowy, a zatem był to wtórny produkt ich życiowej aktywności.

Babcia Natalia była oszołomiona widząc ojca Stefana w zabrudzonej starej sutannie, której poły były wpięte do pasa, pchającego przed sobą taczkę.

„O bogowie!” – zawołała. 

Jeden spacer z nawozem nie wystarczył, jeszcze dwa razy ksiądz musiał przeszkadzać babie Natalii i ładując nawóz słuchać jej lamentów na ten temat:

„Powiedz całemu światu. Kapłani wiozą obornik!”

Proces nawożenia dziewiczej gleby został zakończony przez kapłana już przy pełni księżyca, pod wyraźnymi wskazówkami i wskazówkami sąsiada.

Myli się ze starcem przy parafialnej studni. Ojciec Stefan zamierzał podziękować asystentowi i się pożegnać, ale ten zaprotestował.

„Ojcze, czy ty nie jesteś Rosjaninem, czy co?” – zapytał zaskoczony asystent.

„Dlaczego nie?” – zdziwił się batiuszka.

„Ziemia została wzbogacona, użyźniona, teraz trzeba podziękować”.

Dziadek wsunął rękę pod schody, na których siedział i z których udzielał porad ogrodniczych, i ku zaskoczeniu ojca Stefana wyjął szklaną butelkę z etykietą Borjomi, zatkaną kawałkiem gazety.

„Kiedy ty, ojcze, ładowałeś obornik, błagałem o niego Natalię” – odpowiedział asystent na milczące pytanie księdza, skąd wziął się ten płyn, którym należy podziękować. – „Nie martw się, ojcze, to jest domowej roboty, nieszkodliwe”.

Trzeba było przynieść z refektarza chleb, cebulę i tradycyjny kawałek boczku.

Ojciec Stephen przeczytał modlitwę, skosztował kieliszka dziękczynienia, porozmawiał trochę z dziadkiem o rzeczach duchowych i poszedł odpocząć.

Rankiem opat błogosławiony wodą skierował się, by odprawić nabożeństwo modlitewne.

„Błogosławiony niech będzie nasz Bóg”… – zaczęło kilku parafian, którzy już czekali. 

Nabożeństwo przebiegło w nietypowy sposób. W powietrzu czuło się radosne przekonanie, że zaczęło się to, co właściwe. Modlitwy jakby zostały wypowiedziane po raz pierwszy i wzrastały w pełni swojej istoty.

Chociaż batiuszkę bolały mięśnie nóg, a plecy nie prostowały się z łatwością, ojciec Stefan przypomniał sobie nawet jednego ze świętych patronów, który powiedział, że kiedy umysł, ciało i dusza jednocześnie modlą się, nazywa się to symfonią modlitwy.

Krapiąc konsekrowaną wodą ogród, ksiądz zwrócił uwagę na swoich parafian, a raczej na ich uśmiechy i oczy. Były różne. Niezwykłe.

***

Ojciec Stefan zaczął zauważać, że coraz częściej patrzy przez okno z ołtarza na swoich nowych podopiecznych, na ogród warzywny, który wykopał i użyźnił. Nawet gdy poletko jeszcze było pod śniegiem, ksiądz zaczął nakreślać, co będzie tam się znajdować.

Kiedy wiosenne słońce stopiło zimę, a ziemia wyschła, zdecydowano w innych kwestiach: skąd wziąć nasiona i jak je prawidłowo rozprowadzić w nowym ogrodzie.

Parafianie pomogli. Opowiadali, pokazywali, a nawet postanowili rozbić grządki i posadzić niezbędne warzywa ich zdaniem.

„Mój spowiednik pobłogosławił mnie, abym sam wszystko uprawiał!” – buntował się batiuszka. 

Pierwsze kiełki przyszłych zbiorów pojawiły się w samą porę na trzeci tydzień Wielkiego Postu.

Wtedy problem został ustalony. Trawa i chwasty, które uniemożliwiały im wzrost i przyszłe owocowanie, postanowiły pogrzebać dobrą inicjatywę opata w zarodku. Ojciec Stefan walczył z nimi na kolanach, w gumowych kaloszach, które uroczyście wręczył mu współczujący asystent, który pomagał organizować ogród.

Parafianie, którzy przybyli z miasta, również byli zaskoczeni, widząc księdza w ogrodzie na czworakach, trawę między cebulami, rzodkiewki i sadzonki pomidorów. Miejscowi, którzy początkowo myśleli, że ksiądz wariuje, stopniowo zmieniali zdanie, choć nie rozumieli, dlaczego sam ksiądz Stefan robi to, co inni chętnie zrobiliby bez przymusu.

Kapłan więc nie tylko stał się tubylcem, ale zdecydowanie przemienił się w swojego.

Ksiądz służył według ustalonego przez lata harmonogramu w tej parafii, ale zaczął zauważać, że modlitwy nabierały nowych znaczeń, że teraz były „o wszystkich i o wszystkim”, chociaż w kościele było niewiele osób.

Potępienie i niezadowolenie z tych, którzy nie mogą, z powodu trosk ogrodników, przyjść na wszystkie nabożeństwa w świątyni w dni wiosny i lata, jakoś minęło samo…

I jak można być smutnym, jeśli ksiądz Stefan ma tylko małą działkę, z dziesięcioma grządkami, a oni mają hektarowe plantacje?

Powyższa historia znaleziona została na portalu Pravoslavie.ru  Autorem jest Archiprezbiter Aleksander Awdiugin.

Artykuły powiązane