Bajka o zasadach przetwarzania danych
Było sobie dwóch kolegów, Lolek i Karolek. Bardzo się lubili ale pochodzili z dwóch zupełnie różnych światów.
Lolek pochodził z miasteczka, gdzie burmistrz bardzo pilnował by wszyscy obywatele przestrzegali pilnie praw własności tożsamości, nie nazywali siebie po imieniu, tylko zwracali się do siebie córko, ojcze, szefie, proszę pana i tak dalej. Nie wolno było odwiedzać przyjaciół, bo można było niechcący podejrzeć jak mieszkają ich sąsiedzi albo – co gorsza – dziadkowie, a to przecież było zakazane.
Mieszkańcy miasteczka siedzieli w swoich domach i komunikowali się przy pomocy czatów i telefonów, których numery oczywiście były zaszyfrowane.
Karolek pochodził ze wsi, gdzie ludzie spędzali czas głównie przed domem. Kiedy zrobili wszystkie ważne sprawy w gospodarstwie, nakarmili kury, krowy, kto co miał i każdy posprzątał u siebie i wokół swego domu żeby mieć tak jak mu się podoba, zasiadali sobie na ławeczkach i podpatrywali co robią sąsiedzi.
Wszystkim było w tej wioseczce wiadome, czym zajmują się mieszkańcy siedząc na ławkach.
Oczywiście – obmawianiem! Obgadywaniem i plotkowaniem! Ale nie było to snucie smutnych wywodów o tym kto jak co źle zrobił, a raczej wspólne wesołe pogaduchy o tym co zdarzyło się u sąsiada i u mnie samego… a kiedy przyszedł ten, o kim się mówiło, sam przedstawiał swoją wersję wydarzeń.
Mieszkańcy wioski nie wyobrażali sobie innego życia. Na tym i ono polega – żeby się cieszyć, dobrze bawić i śmiać z siebie samego.
Obowiązkiem poranka było zajrzeć do mieszkającego na parterze sąsiada przez jego okno i zapytać czy uporał sie z zadaniami dnia, a także przekazać uzyskane informacje innym sąsiadom, by ci wiedzieli, kiedy mogą wspólnie zasiąść na codzienne ploty.
Podobnie robili mieszkańcy miasteczka, gdzie mieszkał Lolek. Ale oni dysponowali zasobami cyfrowymi przeznaczonymi do tego celu. Baczyli jednak pilnie, by nikt nie zbierał za dużo dokumentacji filmowej, bo można przecież zapisać niechcący czyjąś zmarszczkę, trądzik na twarzy, emocję, która nie powinna się pojawić, czy wypowiedziane w złej chwili słowa… a to rodzi konieczność wnioskowania o zgodę na udostępnianie danych osobowych. Bo przecież każda zmarszczka jest w końcu własnością czyjejś tożsamości, prawda!? Udostępniali więc tylko takie precyzyjnie wybrane upozowane zdjęcia, na których były tylko niektóre osoby.
Pewnego dnia w okolicy pojawił się cyrk.
Rzecznik prasowy cyrku miał niesamowity nowoczesny sprzęt filmowy i chodził za swoją cyrkową ekipą filmując wszystkie wydarzenia, które były udziałem tej drużyny.
Wieś przywitała cyrk z otwartymi ramionami i ugościła szczodrze, a wszyscy bawili się wesoło.
Ale w miasteczku burmistrz nie wydał zgody na sporządzanie dokumentacji filmowej przez rzecznika prasowego cyrku, zgodnie z ukazem urzędu miasta.
Niedługo potem nadszedł kataklizm.
Wiele ludzi zginęło pod gruzami swoich domów, straciło mienie, straciło przyjaciół, rodziców, a nawet małe dzieci. Nastały bardzo smutne czasy. Konsekwencją była bieda, galopująca inflacja i ludzie musieli sprzedać po kolei większość dóbr materialnych jakie im pozostały, by przetrwać. Pozbywali się więc po kolei swoich drogich telewizorów, pralek, komputerów, telefonów, laptopów.
Ale czas płynął i powoli wszystko wracało do normy. Status materialny obywateli poprawiał się.
Czas leczył rany, jak to zawsze bywa w takich sytuacjach. Można było znowu żyć. Ale ci, którzy stracili swoich najbliższych tęsknili za nimi bardzo. Tęsknili za swoimi maleńkimi dziećmi, za przyjaciółmi, bliskimi krewnymi i starymi rodzicami. Trudno było rozmawiać o tym.
Ludziom we wsi, gdzie mieszkał Karolek łatwiej było uporać się z tą dziurą. Stracili wprawdzie wszystkie swoje rodzinne dokumenty wraz z kataklizmem, a później musząc jeszcze pogodzić się ze zbyciem cyfrowych nośników jako cennych dóbr materialnych. Ale mieli siebie nawzajem. Znowu po pracy zasiadali na ławeczkach, czy to latem czy zimą i opowiadali sobie jak to było przed laty, albo co słychać znowu u sąsiada.
Ale w miasteczku zapanował wielki smutek i przez wiele lat jeszcze po przejściu tej klęski wisiał nad ulicami jak ciężka śnieżna chmura w ponury zimowy dzień. Mieszkańcy nie mieli żadnych wspomnień, bo z nikim się nimi nie dzielili, a sami pragnąc schować głęboko ból po utracie bliskich zapomnieli w końcu ich twarze. Nie mieli tez oczywiście żadnych zdjęć ani filmów, bo wszystko stracili.
I pewnego dnia znowu po latach nadjechał ten sam cyrk, który objeżdżając świat zdążył już zbudować wokół siebie legendę i nazbierać bogatą dokumentację z występów.
Mieszkańcy wioski znowu przyjęli gości z otwartymi ramionami zapraszając do swych domów wszystkich członków ekipy cyrkowej, oprócz oczywiście dzikich zwierząt. A potem wspólnie przez wiele dni jeszcze oglądali dokumentację z występów z przed lat, gdzie dostrzegli kochane twarze swoich przyjaciół, którzy już odeszli…
Tą słodką bajkę wysmarowałam zmotywowana wypowiedziami koleżanki szkolnej mojego dziecka publikowanymi on line, bezrefleksyjnie powielającej roszczenia i pełne strachu pretensje dorosłych, którzy wątpienie we własną doskonałość próbują zasłonić prawnymi notami.
Realne porównanie środowisk? Poniżej załączam film z Nepalu, gdzie ludzie uwielbiają być w oku twojej kamery.
Chcecie więcej bajek z przekornym morałem, proszę bardzo 🙂
» O krasnoludkach na dwóch krańcach Polski
Sapta Jatra, Kathmandu, Nepal